O radosnej nowinie dowiedziałam się na początku maja. Córcia była planowana i długo nie musiałam na nią czekać. Już w 12 tyg. znałam płeć dziecka. Byłam zaskoczona, myślałam, że trzeba dłużej czekać na określenie płci. Pani dr bardzo dobry genetyk stwierdziła po wielkości kości i narządach wewnętrznych, że na pewno noszę w sobie córeczkę. Była przekonana i pewna swojej diagnozy. I nie myliła się w późniejszych badaniach ciągle mówiono córcia, do teraz również. Od kiedy pamiętam zawsze chciałam mieć pierwszą córkę. Miłym zaskoczeniem jest fakt, że mój Piotr też bardzo chciał dziewczynkę. Przyszli teściowie i moi rodzice też wnusię. Więc córcia zrobiła prezent nie tylko nam ale i przyszłym dziadkom.
Po tych wszystkich przyjemnych wieściach, przyszły dni na te gorsze. Jak dla mnie takie ewenementy widzimy na ekranie tv bądź czytamy o nich w prasie.
Wyobraźcie sobie, że po pierwszych badaniach dostaję telefon z laboratorium i co słyszę?, proszę powtórzyć badania bo źle wyszły.
Z drugiej strony słuchawki usłyszałam serię pytań; czy chorowała pani na toksoplazmozę?, czy stwierdzono u pani wcześniej wirusowe zapalenie wątroby typu C? i wiele innych niezrozumiałych dla mnie stwierdzeń. Sama nie wiem jakim cudem miałam siłę wsiąść do auta i pojechać na powtórzenie badań. Przepłakałam sporo dni. W końcu wynik i co?, HCV pozytywny, toksoplazmoza nabyta niedawno.
Płakałam, mój tato płakał, mama ostatkiem sił pocieszała mnie i tatę, tylko Piotr nie dowierzał i mocno sfrustrowany ciągle powtarzał, nie możliwe skąd?, jak? Byłam wtedy sama w domu. Rodzice w Koninie, Piotr w pracy za granicą, pozostały mi tylko myśli i nieprzespane noce. O wertowaniu stron komputerowych nie wspomnę. O tym co pisali na temat toksoplazmozy nie chcę nawet pamiętać.!
Z wynikami udałam się do swojego lekarza prowadzącego ciążę. Ten natychmiast położył mnie w szpitalu, typowo specjalizującym się w takich zakażeniach. Leżałam tydzień, opiekę sprawował nade mną sztab lekarzy łącznie z profesorami. Dla nich to codzienność. Dla mnie był to koniec, koniec wszystkiego. Na takie badania czeka się długo, jest to kwestia tygodnia, dwóch. Na jednym z obchodów obwieszczono mi, że wychodzę a co do wyników to wszystko książkowo. Toksoplazmoza i HCV zakażeń brak!. Osłupiałam i wnikliwie wczytywałam się w niezrozumiałe dla mnie parametry które mi wręczono. Po wyjściu znowu płakałam nie rozumiejąc co się dzieje. Jak taki szpital jak Matka Polka w Łodzi ma takie wyniki? co to oznacza. Czemu całkowicie różnią się od tych które mam?. Wróciłam do lekarza prowadzącego z wynikami i uwierzcie, mój lekarz powiedział z uśmiechem pani Agnieszko jest dobrze, nawet bardzo dobrze.
No, tak dla kogo dobrze? Dla mnie jako przyszłej matki było jeszcze gorzej, wręcz fatalnie! Co robić dalej, gdzie iść, gdzie powtórzyć badania. Miałam sobie z dwóch odczytów mojej krwi wybrać ten lepszy?, a czy na pewno był on prawdziwy?, który był prawdziwy? Ciągle w głowie słyszałam słowa mojego lekarza, że badania powtórzymy za 3 tyg. Co z tego? a jeżeli jestem chora to muszę przyjmować leki by nie doszło do uszkodzenia płodu.! 3 tyg. czekania, niewiedzy, płaczu i strachu.....nie, nie pora rozprawić się z tym samemu.
Wsiadłam pewnego czerwcowego dnia w auto z samego rana i przyjechałam do Konina na badania. To trzecie badania z innego całkiem miasta, myślałam. Na pewno pokryją się parametry i wyniki z którymiś z tych dwóch które mam. Kochany Tato o siódmej rano wycałował mnie, czekając już na mnie pod szpitalem, pamiętam chwycił mnie za rękę mówiąc, choć!. Tam dowiedzieliśmy się że badań na toksoplazmoze nie wykonują z awidnością i mamy jechać pod inny adres. Wszystko działo się szybko, w biegu. Tam na miejscu powiedziano nam, że badania wysyłają do Łodzi i nie będzie to tak od razu. Musielibyście zobaczyć moją minę, cały świat runął, jakbym wpadła w czarną dziurę, ocknęłam się i zaczęłam myśleć co jest, dlaczego? Dlaczego los kładzie mi kłody, czy jest szansa na wyjaśnienie tej farsy? Pamiętam, że wybiegłam wtedy z poczekalni i krzyknęłam, wracam do Łodzi! Zrobię tam badania jeszcze w innym laboratorium! Tato uspokajał mnie i tłumaczył, że taki szpital jak CZMP nie może się mylić, tam pracują profesorowie i nie mogą sobie pozwolić na pomyłki.
Zmęczeni i zrezygnowani pojechaliśmy do domu. Na progu powitała mnie mama, gdy zobaczyłam twarz i oczy mojej mamy wszystkie obawy przeszły. Nie umiem tego opisać. Tym spojrzeniem jakby zaklęła, moje myśli, a moją głowę wzięła w swoje posiadanie. Od dawna nie byłam tak spokojna. Przede wszystkim nie byłam sama, miałam wsparcie, miłość i bliskich z wiarą którzy nie dopuszczali złych myśli. Przez ten czas czuwali nade mną tworząc klosz przez, który nie miały prawa przejść żadne smutki. Po tygodniu wróciłam do Łodzi. Piotr zerwał kontrakt i wrócił do domu. Razem poszliśmy prywatnie zbadać moją krew. W tym samym czasie lekarz poprosił abym powtórzyła badania. Badania w laboratorium w którym dowiedziałam się o zakażeniach.! Wynik z tego laboratorium okazał się taki sam jak ich pierwszy, czyli zakażona!!!!
Po dwóch dniach przyszedł wynik z prywatnego laboratorium gdzie oddawałam krew i wynik totalnie co do przecinka pokrywał się z wynikami z Matki Polki, brak zakażeń.
Przemiłe Panie mgr wzruszone moją historią-serio, poprosiły mnie na rozmowę. Przeprowadziły ze mną wywiad, wypytując o wszystko. Jak pobierali krew, do jakich próbek, czy próbka z toksoplazmozą była jedna a druga, oddzielna do hcv, czy krew tylko do jednej próbki. Czy badania wykonują na miejscu, czy wożą w inne miejsce. Słuchałam i patrzyłam a one ze swą serdecznością trajkotały mówiąc wiele, oj wiele!!! Uspokoiły mnie stwierdzając pod koniec, iż laboratorium, które myli moje wyniki musi mieć problem z transportem próbek. Szczegółowo opowiedziały jak powinno wyglądać pobieranie materiału do badań, jak się przechowuje krew i wiele innych ważnych informacji. Ciągle mówiły niech się pani nie stresuje a dla pani dobrego samopoczucia pobierzmy jeszcze raz krew i wyślemy do Szpitala Zakaźnego im. Biegańskiego.Po naradzie tak zrobiłyśmy. To była już czwarta jednostka, która sparwdzała moją krew:). Badania przyszły potwierdzając moje książkowe zdrowie.
A Panie z owego laboratorium obwieszczając mi nowinę były tak szczęśliwe jakby co najmniej wygrały w lotto. W końcu uwierzyłam, jestem zupełnie zdrowa. Smiałam się i płakałam a one trajkotając na przemian do słuchawki mówiły a nie mówiłyśmy?
Po otrząśnięciu się z tych drastycznych wydarzeń nabrałam siły i mocy. Wtedy to zaczęłam zauważać swój powiększony brzuch i zaczęłam rozmawiać z małą:) Stwierdziłam, że nie popuszczę tych doświadczeń jakie ,,nas'' spotkały!!!
Poszukałam prawnika, który prowadzi moją sprawę i na dzień dzisiejszy sprawa jest w toku. Zaskarżyłam laboratorium i czekam na zakończenie sprawy. Nie wiem co z tego wyniknie i jak sprawa się zakończy.
Uwierzcie mi, chcę przestrzec wszystkich, którzy robią badania a te wychodzą złe. Nigdy nie opierajcie się na jednej opinii na jednym wyniku, diagnozie!!! Prawda może okazać się całkowicie inna.
Przede mną jeszcze niecałe 2 msc ciąży ale tak na prawdę teraz oddycham pełną piersią i cieszę się przyszłym macierzyństwem. Mam odblokowaną głowę, wiele planów, wiele pomysłów już zrealizowałam. W najbliższym wpisie zdradzę co zrobiłam dla Zuzi, a było to niezłe wyzwanie!
Pozostało czekać tylko na maleństwo. Jeżeli któraś z Was miałaby jakieś pytania, obiecuję odpowiem na wszystkie :).
Ps.; KWINTESENCJA KOSZMARU
Jakieś dwa miesiące temu dostałam kopertę z listem poleconym, iż laboratorium w którym wykryto zakażenie powiadomiło Stację Sanitarno-Epidemiologiczną o tym, iż jestem nosicielką żółtaczki typu c.
Ustawa z dnia....... nie pamiętam jakiego, pismo jest u mojego prawnika, mówi o tym, iż każda osoba zarażona ma prawo zgłosić się z dowodem osobistym i być zapisana w rejestrze osób które są nosicielami.
Nie będę już rozpisywać się jaka wściekłość we mnie wstąpiła gdy to czytałam. Nazwę to po krótce- NĘKANIE!!! Prawnik tez odpowiednio to skomentował cytuję ,,ukręcili sami na siebie bata''
I to tyle, bądź może aż tyle.
Czas przejść mam już za sobą.
Słońce od dłuższego czasu świeci dla mnie bardzo gorąco i przyjaźnie. Lato, wakacje były koszmarem, za to jesień okazała się cudownym czasem:)
Starym przysłowiem chcę zakończyć dzisiejsze rozważania.
Po burzy zawsze wychodzi słońce!
I wiecie co? jest i świeci!
Do następnego razu, pa.